Kiedy zdrada wychodzi na jaw – Rozdział 7: Seria niefortunnych zdarzeń

Przyszła wiosna. Tego roku znacznie szybciej niż w poprzednich latach. Kiedy przyroda budzi się do życia, człowiek też naładowany jest pozytywną energią. Słońce zaczynało dłużej gościć na niebie, a pierwsze ciepłe promienie docierały do naszych twarzy, budząc w nas nowe nadzieje i marzenia. Zieleń trawy stawała się intensywniejsza, a pąki na drzewach obiecywały morze kwiatów. W powietrzu unosił się zapach świeżości i życia, a śpiew ptaków dodawał nam skrzydeł. Wszystko wokół zdawało się mówić, że to czas na nowe początki, na zmiany i na odnalezienie radości w każdej chwili.

Chłopcy chodzili do szkoły i odnosili kolejne sukcesy. Byłam z nich niesamowicie dumna. Każde ich osiągnięcie, nawet najmniejsze, sprawiało, że moje serce wypełniała duma i radość. Ich zapał do nauki, sportów i przyjaźni był zaraźliwy. Widziałam, jak rosną i stają się pewni siebie, gotowi na wyzwania, jakie przynosiło im życie.

Postanowiliśmy zarezerwować wakacje w Chorwacji, takie nasze pierwsze, wspólne. Ja, mój partner i dzieci. Była to decyzja pełna ekscytacji i nadziei na niezapomniane chwile. Marzyliśmy o błękitnym morzu, malowniczych krajobrazach i wspólnych przygodach, które będą nas jednoczyć i budować jeszcze silniejsze więzi. Przygotowania do podróży stały się naszą codzienną rozmową, a planowanie każdego szczegółu napełniało nas radością i oczekiwaniem.

Niewiadomo kiedy przyszedł kwiecień. Czas płynął szybko, a dni stawały się coraz dłuższe i cieplejsze. Ogród zaczynał tętnić życiem, a my spędzaliśmy coraz więcej czasu na świeżym powietrzu. Wieczorami siadaliśmy na tarasie, planując nasze wakacje i marząc o tym, co nas czeka.

Zalany wiatrołap

Niestety nie zawsze może być kolorowo. Pewnego dnia, wracając do domu, od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Wiatrołap wydawał się inny niż zwykle. Kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że ściana jest totalnie mokra. Przez chwilę stałam w osłupieniu, próbując zrozumieć, co mogło się stać. Woda powoli, ale wyraźnie spływała po ścianie.

Serce zabiło mi mocniej. Wiedziałam, że to nie jest dobry znak. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do partnera.

– Kochanie ściana w wiatrołapie jest cała mokra. Wygląda na to, że mamy jakiś problem z wodą – powiedziałam, starając się zachować spokój, choć w środku panikowałam.
– Zakręć dopływ wody, a ja jak wrócę z pracy to na to popatrzę – odpowiedział bez wahania.

Zaczęłam biegać po domu, szukając innych oznak zalania. Na szczęście wydawało się, że problem dotyczy tylko wiatrołapu. Jednak widok mokrej ściany był wystarczająco niepokojący.

Kiedy przyjechał, od razu zabraliśmy się do działania. Trochę zajęło nam znalezienie usterki. Okazało się, że problemem jest toaleta w górnej łazience.

Nie czekaliśmy na hydraulika. Mój partner, widząc moje zaniepokojenie, powiedział, że zajmie się tym sam.

– Spokojnie, kochanie, damy radę. Mam kilka narzędzi, zaraz się tym zajmę – powiedział z determinacją w głosie.

Obserwowałam, jak szybko zabiera się do pracy. Przyniósł narzędzia i materiały potrzebne do naprawy rury. Jego pewność siebie i umiejętności były imponujące. Patrząc, jak sprawnie radzi sobie z problemem, czułam narastającą ulgę i wdzięczność.

W końcu udało mu się wymienić uszkodzoną rurę i zabezpieczyć miejsce, gdzie doszło do wycieku.

Kiedy skończył, uśmiechnął się do mnie zmęczony, ale zadowolony.

– Gotowe. Teraz musimy tylko poczekać, aż ściana wyschnie, a potem zajmiemy się naprawą tynków. Później niestety trzeba będzie wymienić toaletę na górze. Musimy zastanwoić się jak to mądrze zrobić, żeby nie rozwalić połowy łazienki – powiedział, ocierając pot z czoła.
– Jesteś niesamowity. Dziękuję Ci – odpowiedziałam, przytulając go mocno. Czułam ogromną ulgę i wdzięczność za to, że mam przy sobie kogoś takiego.

Chociaż ten dzień przyniósł niespodziewane problemy, pokonaliśmy je razem. Mój partner znowu udowodnił, że na niego zawsze można liczyć, niezależnie od sytuacji.

Wieczorem, kiedy w końcu usiedliśmy na kanapie, czując zmęczenie po całym dniu, oboje byliśmy zadowoleni. Było to kolejne doświadczenie, które pokazało nam, że niezależnie od trudności, możemy na sobie polegać.

Zmiana samochodu

Już od dawna chodziła mi po głowie zmiana samochodu. Niestety mój niemalże każdego dnia zaskakiwał kolejną awarią. W zasadzie więcej czasu stał u mechanika, aniżeli mogłam nim jeździć. Skarbonka bez dna. Cały czas miałam z tyłu głowy, że potrzebuję sprawnego samochodu. Poza tym przed nami był wyjazd do Chorwacji. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, żeby w trakcie wyjazdu coś się zepsuło.

Chociaż sam proces sprzedaży i kupna samochodu mocno mnie przerażał, na szczęście był przy mnie mój partner, który zdecydowanie lepiej ogarniał temat motoryzacji niż ja. Wiedział, na co zwracać uwagę i jakie pytania zadawać sprzedawcom. Czułam się przy nim pewniej, wiedząc, że nie jestem sama z tym wyzwaniem. Jego spokój i kompetencje dodawały mi odwagi i pewności, że podejmujemy właściwe decyzje.

Wiele osób rekomendowała nam firmę Aaauto. Plusem było to, że można było kupić używany samochód od sprawdzonego dostawcy, a co najważniejsze, można było zostawić stary samochód w rozliczeniu. Dzięki temu mogliśmy dokonać wymiany na coś lepszego za niewielką dopłatą.

W sobotni poranek, kiedy chłopcy byli u byłego męża, powiedziałam do partnera:

– Może sprawdzimy to Aaauto?
– Może faktycznie warto – odpowiedział ze spokojem.

Wypełniłam formularz na stronie, a chwilę później zadzwonił konsultant z pytaniem, co chcemy sprzedać i jakiego samochodu szukamy. Odpowiedziałam na wszystkie pytania, a po rozmowie dostaliśmy zaproszenie do Katowic na konkretne spotkanie.

– To co, jedziemy? – zapytałam z nadzieją.
– No to jedźmy – powiedział partner.

Przewagą Aaauto było to, że wszystko można było zrobić w jednym dniu. Sprzedać stary samochód i odebrać nowy. To rozwiązanie wydawało się idealne – szybkie i wygodne, szczególnie przy naszych planach wyjazdowych.

W Aaauto, atmosfera była przyjemna i profesjonalna. Konsultant przywitał nas uśmiechem i od razu zajął się naszymi sprawami. Zaczęliśmy od wybierania marek samochodów, które nas interesowały. Konsultant cierpliwie przedstawiał nam różne opcje, a my omawialiśmy, co jest dla nas najważniejsze – komfort, przestronność, oszczędność paliwa czy wyposażenie. Po krótkiej dyskusji zdecydowaliśmy się na kilka modeli, które chcieliśmy obejrzeć.

Kiedy przeszliśmy na plac, aby zobaczyć konkretne samochody, poczułam rosnącą ekscytację. Wśród wielu modeli, jeden od razu przykuł moją uwagę – Ford Mondeo.

Miałam już pewne doświadczenie z tym samochodem i wiedziałam, że jest to pojazd solidny i komfortowy. Dodatkowo, Ford Mondeo był znacznie większy od mojego starego auta. Samochód był zadbany, a wyposażenie odpowiadało naszym potrzebom. Coraz bardziej czułam, że to może być idealne auto dla nas. Wyobraźnia podsuwała mi obrazy naszych rodzinnych wyjazdów, długich tras z chłopcami na tylnych siedzeniach, śmiechów i wspólnie spędzonych chwil.

– Co myślisz? – zapytał mój partner
– Ten samochód od razu mi się spodobał. Jest przestronny, komfortowy i ma wszystko, czego potrzebujemy. To może być naprawdę świetny wybór. – powiedziałam z uśmiechem.

Po kilku dodatkowych oględzinach i testowaniu, zdecydowaliśmy się na zakup.

Później zaczęła się wycena mojego starego samochodu. Wiedzieliśmy, że jego stan techniczny pozostawia wiele do życzenia. Cały proces trwał niesamowicie długo i pomimo, że próbowaliśmy utrzymać dobry nastrój, oboje byliśmy już zmęczeni i zniecierpliwieni.

Gdy w końcu otrzymaliśmy wycenę, poczuliśmy się trochę zawiedzeni. Cóż, liczyliśmy na coś więcej. Wyszło na to, że nasz stary samochód nie był wart tyle, ile byśmy sobie życzyli. Jednak po przekalkulowaniu, ile kosztowałaby nas sprzedaż samochodu na własną rękę, doszliśmy do wniosku, że może jednak zamiana będzie bardziej korzystna. Koszty związane z ogłoszeniami, czas na znalezienie kupca i ryzyko ewentualnych problemów prawnych były dla nas wystarczającym argumentem.

Rozpoczęliśmy więc wszystkie formalności kupna-sprzedaży w Aaauto, które trwały wieki. Każdy krok, każde podpisane dokumenty, każda sekunda w biurze wydawały się wiecznością. Mimo że czekanie było frustrujące, czułam, że jesteśmy na dobrej drodze.

Grubo po 22:00 wyjechaliśmy z salonu nowym samochodem, który teraz był nasz. Poczuliśmy się jak w nowym rozdziale naszego życia.

Radość mieszała się z ulgą. Z ulgą, że cały proces się zakończył i że teraz mamy sprawny, komfortowy samochód, który nie tylko sprosta naszym wymaganiom, ale także uczyni nasze podróże przyjemniejszymi. Czułam, że z każdą minutą spędzoną w tym samochodzie zbliżamy się do realizacji naszych marzeń o wspólnych wyjazdach i przygodach.

Mój partner obok mnie wyglądał na równie zadowolonego, a wspólne spojrzenia pełne były zrozumienia i dumy z dokonanego wyboru. Przemierzaliśmy miasto w nocy, odkrywając wszystkie nowe funkcje naszego auta, a każde włączone światło, każdy przycisk sprawiał, że czuliśmy się coraz bardziej jak u siebie.

Następnego dnia pojechałam odebrać chłopców od ojca. Kiedy tylko zobaczyli nowy samochód, ich reakcje były bezcenne.

– Wow! Mamo, to nasza fura? – pytał młodszy z szeroko otwartymi oczami.
– Mamo! Ale wypas! Mamy podgrzewane siedzenia? – dopytywał starszy, z niedowierzaniem patrząc na wnętrze auta.

Chłopcy byli w szoku zmianą samochodu. Niewiele mówili, ale widziałam, jak wszystko dokładnie oglądali. Ich oczy błyszczały z ekscytacji, a na twarzach malowało się pełne zachwytu zdumienie.

Podczas jazdy do domu, chłopcy nieustannie sprawdzali nowe funkcje auta. Starszy z entuzjazmem testował podgrzewane siedzenia i podziwiał nowoczesne wnętrze.

– Mamo, to jest najlepszy samochód na świecie! – powiedział starszy, kiedy zatrzymaliśmy się na światłach.
– No, mamo, teraz to możemy jechać wszędzie! – dodał młodszy, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem.

Wiedziałam, że to była dobra decyzja. Nowy samochód nie tylko spełniał nasze potrzeby, ale także przyniósł radość chłopcom. Patrząc na nich, czułam, że nasza rodzina jest gotowa na nowy etap, pełen wspaniałych wspomnień i niezapomnianych chwil.

I znowu chciałoby się powiedzieć “niestety, nie zawsze może być kolorowo”.

Dwa dni po zakupie samochodu, kiedy wracałam ze spotkania biznesowego, nagle przestał jechać. Jejku, co to był za stres! Pierwszy raz w życiu samochód odmówił mi posłuszeństwa na środku drogi. Od razu chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do mojego partnera.

– Kochanie! Samochód nie jedzie. Utknęłam na ekspresówce. Co ja mam zrobić? – powiedziałam z przejęciem.
– Ale on w ogóle nie odpala? Czy co się stało? – dopytywał.
– Zapala, mogę kawałek przejechać i nagle gaśnie – tłumaczyłam, czując, jak rośnie we mnie panika.
– Czy jesteś w stanie uciec z tej obwodnicy?
– Spróbuję. I zadzwonię od razu do naszego ubezpieczyciela, żeby zgłosić usterkę.

Na szczęście do zjazdu z obwodnicy miałam tylko kilka metrów. Z ogromnym wysiłkiem udało mi się dokulać do najbliższego zjazdu. Zaraz za nim zauważyłam warsztat samochodowy. Z ulgą, ale też ze stresem, zaparkowałam i pobiegłam do mechaników, opowiadając, co się stało. Emocje we mnie kotłowały. Byłam wystraszona i zła, że nowo zakupiony samochód od razu przestał działać.

Panowie przystąpili do weryfikacji, co może być nie tak, ale wszystko trwało wieki. Miałam poczucie, że miotają się i w zasadzie nie wiedzą, w czym problem. Z każdą minutą moja frustracja rosła. Czułam, że tracę kontrolę nad sytuacją.

– Kochanie, co ja mam zrobić? Jestem tu już od godziny i nie wiemy nic – zadzwoniłam do partnera, ledwo powstrzymując łzy.
– Myszko, zostaw ten samochód. Zamów taksówkę i jedź do domu. Szkoda twoich nerwów. Jutro ściągniemy go do sprawdzonego mechanika i będziemy weryfikować, co się stało – mówił spokojnie, próbując mnie uspokoić.
– Czuję się oszukana. Kupiliśmy samochód, który od razu przestał działać. Może to jakaś wada ukryta? – mówiłam z rozgoryczeniem.
– Może warto ten temat skonsultować z prawnikiem – zasugerował.

Zrobiłam tak, jak powiedział. Wsiadłam do taksówki i pojechałam do domu. Z domu skontaktowałam się od razu z prawnikiem, który podpowiedział kilka rozwiązań. Na zakończenie rozmowy jednak dodał: “Nie znam nikogo, kto wygrałby z Aaauto.”

Następnego dnia ściągnęliśmy samochód do naszego mechanika. Partner pomógł mi zorganizować holowanie. Nasz mechanik szybko doszedł do tego, w czym tkwi problem – okazało się, że awaria była wynikiem uszkodzonej części, której wymiana powinna rozwiązać problem. Chociaż to była pewna ulga, czułam, że cała sytuacja jest niesprawiedliwa.

Zaczęłam weryfikować, czy możemy odzyskać koszty naprawy z ubezpieczenia, ale na nasze nieszczęście wszystko pokryło się z długim weekendem majowym, kiedy ani warsztat, ani ubezpieczyciel nie byli w pełni dostępni. Zostałam bez samochodu, co dodatkowo komplikowało nasze plany.

Byłam zła i sfrustrowana, ale wiedziałam, że muszę zachować spokój i znaleźć najlepsze możliwe rozwiązanie tej sytuacji. Mój partner był przy mnie, wspierając mnie na każdym kroku, co dodawało mi siły. Razem postanowiliśmy, że będziemy walczyć o swoje prawa i nie damy się zbyć. W takich chwilach zdałam sobie sprawę, jak ważne jest mieć u boku kogoś, kto zawsze jest gotowy pomóc i wesprzeć w trudnych momentach.

Teraz jednak najważniejsze było znalezienie dla mnie samochodu zastępczego. Partner natychmiast podjął działania.

– Nic się nie martw. Porozmawiam z moim szefem. Z tego co wiem, ma jeden samochód, którego nikt nie używa. Może będzie nam go w stanie pożyczyć.

Faktycznie tak było i jeszcze tego samego dnia miałam samochód, którym mogłam się spokojnie przemieszczać. Poczułam ogromną ulgę. Jakby ciężar stresu i niepewności, który nosiłam przez ostatnie dni, nagle zniknął. Mogłam znów normalnie funkcjonować i zająć się swoimi sprawami bez obaw o transport. Mój partner jak zawsze okazał się niezastąpiony, szybko i skutecznie rozwiązując problem.

W międzyczasie postanowiłam zająć się tematem odszkodowania. Kontakt z ubezpieczycielem okazał się jednak koszmarem. Ogromne ilości wymaganych dokumentów, mnóstwo pytań, które zostawały bez odpowiedzi. W zasadzie ciężko było uzyskać od nich informację, czy uszkodzona część w Fordzie kwalifikuje się do pokrycia kosztów z ubezpieczenia. Jeden konsultant mówił, że tak. Drugi podważał te informacje.

Po wielu telefonach i mailach, w końcu miałam komplet informacji niezbędny do rozpoczęcia procedury. Wypełniłam wszystkie dokumenty, przesłałam zdjęcia i wysłałam do ubezpieczyciela. Czułam się, jakbym pokonała wielką przeszkodę, ale odpowiedź, którą otrzymałam, znowu podcięła mi skrzydła. Brakowało jeszcze opinii mechanika.

Zadzwoniłam więc do naszego mechanika.

– Potrzebuję jeszcze opinii o stanie technicznym samochodu, żeby ubezpieczyciel mógł rozpatrzyć wniosek. Czy może Pan napisać, co dokładnie było nie tak z tą częścią? – zapytałam z nadzieją.
– No to ja już wiem o co chodzi. Warunki ubezpieczyciela są tak skonsruowane, że w zasadzie mogą doczepić się do wszystkiego – poweidział mechanik – Proszę dać mi chwilę, muszę ściągnąć naszczego rzeczoznawcę on wie jak takie wnioski powinny wyglądać, żeby ubezpieczyciel nie maił żadnych zastrzeżeń.
– Myślę, że bez względu na wszystko możecie już naprawiać ten samochód. Muszę go mieć tak czy siak
– Dobrze Pani Magdaleno, przystąpimy do naprawy zaraz po weekendzie

Kamień spadł mi z serca. Z każdym kolejnym krokiem zbliżałam się do rozwiązania problemu. Wiedziałam, że muszę uzbroić się w cierpliwość i konsekwentnie dążyć do celu.

Stłuczka

Tego dnia wieczorem jechałam do mojego partnera pożyczonym samochodem szefa. Nagle, na jednym ze skrzyżowań, zobaczyłam, że kierowca z lewej strony próbuje włączyć się do ruchu. Miałam pierwszeństwo, ale nieco zwolniłam, bo nie byłam pewna co się wydarzy. Wtem zobaczyłam jak młody chłopak dodaje gazu, żeby szybko przejechać przede mną. Niestety, jego samochód nie był tak szybki jakby się to mogło wydawać. W sekundzie usłyszałam tylko trzask. Głośny, ogłuszający dźwięk zderzających się metalowych karoserii wypełnił powietrze. Potem poczułam, jak poduszki powietrzne eksplodują przed moją twarzą. Wszystko trwało sekundy, ale dla mnie te chwile wydawały się ciągnąć w nieskończoność.

Poczułam, jak samochód gwałtownie się zatrzymuje, a moje ciało szarpane jest do przodu, zatrzymując się na pasach bezpieczeństwa. Chmura kurzu i proszku z poduszek powietrznych otoczyła mnie, a zapach spalonego metalu i chemikaliów wypełnił powietrze.

Zamrugałam kilka razy, próbując odzyskać orientację. Wyszłam z samochodu, czując się trochę oszołomiona. Drzwi otworzyły się z trudem, zgrzytając metalem o metal. Sprawdziłam, czy jestem cała – ręce, nogi, głowa – wszystko wydawało się być na swoim miejscu, choć czułam piekący ból w klatce piersiowej od pasów bezpieczeństwa.

Byłam trochę przerażona, bo kierowca z drugiego samochodu siedział nieruchomo za kierownicą. Jego oczy były szeroko otwarte, a twarz blada. Na szczęście, gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że zaczyna się poruszać. To był tylko szok.

Chwyciłam za telefon.

– Miśku. Samochód Twojego szefa jest roztrzaskany. Młody chłopak wjechał właśnie do mnie na skrzyżowaniu.
– Czy ty jesteś cała? Za moment tam jestem! Nic nie rób.

W momencie zbiegli się ludzie, dopytując, czy nie potrzebujemy pomocy. Czułam się przytłoczona sytuacją, ale jednocześnie wdzięczna za ich troskę. Jeden mężczyzna podał mi butelkę wody, inny próbował uspokoić młodego kierowcę, który wyglądał na przerażonego i zdezorientowanego.

Kilka minut później na miejscu pojawił się mój partner. Podbiegł do mnie, wyraźnie zdenerwowany, ale zarazem skupiony na moim bezpieczeństwie.

– Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? – zapytał, oglądając mnie uważnie.
– Tak, jestem cała. To był taki szok… – odpowiedziałam, czując, jak moje ręce zaczynają drżeć.

Mój partner szybko przejął kontrolę nad sytuacją, rozmawiając z kierowcą, świadkami.

– Za chwilę przyjedzie tutaj szef. To jego samochód, dobrze, żeby był obecny – powiedział

Gdy usłyszałam te słowa, poczułam falę wstydu. Mimo że sytuacja była poza moją kontrolą, nie mogłam pozbyć się uczucia, że zawiodłam. Ten wstyd mieszał się z poczuciem winy, jakbym nie dość dobrze oceniła sytuację na drodze, jakbym to ja była odpowiedzialna za ten nieszczęśliwy zbieg okoliczności.

Kiedy szef przyjechał na miejsce, jego twarz wyrażała ogromną troskę. Natychmiast podszedł do mnie, obejmując mnie spojrzeniem pełnym zmartwienia.

– Czy wszystko w porządku? – zapytał, jego głos był łagodny, ale pełen niepokoju.

Poczułam ulgę, widząc jego serdeczność, choć emocjonalnie nadal byłam w rozsypce. Potem, próbując nieco rozluźnić napiętą atmosferę, powiedział pół żartem, pół serio:

– Wiesz, chyba wyświadczyłaś mi przysługę. Od dłuższego czasu zastanawiałem się, co zrobić z tym samochodem. Teraz, gdy kwalifikuje się do kasacji, przynajmniej problem z głowy.

Procedury związane z wypadkiem trwały dla mnie w nieskończoność. Z każdą minutą czułam, jak emocje mnie przytłaczają. Byłam wykończona psychicznie i fizycznie. Zmęczenie, które czułam, było niemal namacalne. Ból głowy, uczucie ciężkości w klatce piersiowej, nieustanny szum w uszach – wszystko to sprawiało, że czułam się jakby bym była na granicy załamania. Mój umysł błądził między ulgą, że nic poważnego mi się nie stało, a frustracją i lękiem przed tym, co przyniesie przyszłość.

Kiedy wróciliśmy do domu, całkowicie opadłam z sił. Każdy krok, który stawiałam, wydawał się być wyzwaniem. Z uczuciem porażki i bezsilności opadłam na kanapę, bez energii do dalszych działań. Czułam się przytłoczona nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie.

Wakacje w Chorwacji

W końcu udało się odebrać samochód od mechanika, a wszystkie formalności z ubezpieczycielem zostały dopięte na ostatni guzik. Koszty naprawy zostały pokryte przez ubezpieczenie, co przyniosło mi ogromną ulgę. Mogłam wreszcie odetchnąć spokojnie i cieszyć się tym, co miało nadejść.

Kilka dni później wyruszyliśmy na nasze długo wyczekiwane wakacje do Chorwacji. Były to nasze pierwsze wspólne wakacje – ja, mój partner i dzieci – i nie mogliśmy się doczekać, aby spędzić ten czas razem. Naszym celem była malownicza miejscowość Ražanac, położona nad Adriatykiem.

Podróż do Chorwacji przebiegła bez większych problemów. Kiedy dotarliśmy do Ražanac, nasze zmęczenie zostało szybko zastąpione ekscytacją. Miejscowość powitała nas ciepłym, śródziemnomorskim powietrzem i widokiem krystalicznie czystych wód Adriatyku.

Nasze wakacje w Ražanac miały niezwykle miły rytm, który szybko stał się naszą codzienną rutyną. Każdego ranka, jeszcze przed śniadaniem, młodszy syn jechał na hulajodze do pobliskiej piekarni, aby kupić świeże pieczywo. Dla niego to była nie tylko okazja, by cieszyć się ciepłymi bagietkami, ale także doskonała okazja do ćwiczenia angielskiego, którego uczył się w szkole. Jego dumne miny, gdy wracał z torbą pełną chrupiącego pieczywa, były dla nas każdego dnia źródłem uśmiechu.

Po śniadaniu, zazwyczaj spędzaliśmy przedpołudnia na plaży. Błysk słońca odbijający się od krystalicznie czystej wody Adriatyku sprawiał, że plaża była idealnym miejscem do zabawy i relaksu. Czas na plaży był pełen beztroski i radości, a wspólne chwile spędzone w wodzie zbliżały nas do siebie.

Po południu wyruszaliśmy na zwiedzanie. Każdy dzień przynosił nowe przygody i odkrycia. Nasze wycieczki obejmowały nie tylko wizyty w pobliskich miastach i na wyspach, ale także długie spacery i eksplorację różnych plaż. Z wielką radością odwiedzaliśmy lokalne sklepy i kawiarnie, próbując nowych smaków i poznając lokalne zwyczaje. Każda podróż była dla nas lekcją o kulturze, historii i pięknie Chorwacji.

Po intensywnym dniu pełnym zwiedzania wracaliśmy do Ražanac, gdzie wieczorami spacerowaliśmy wzdłuż plaży, podziwiając zachody słońca. Kolacje w lokalnych restauracjach były dla nas okazją do degustacji świeżych owoców morza i innych lokalnych specjałów. Dzieci były zmęczone, ale szczęśliwe, a my z partnerem cieszyliśmy się chwilami spędzonymi w tak urokliwym miejscu.

Każdy dzień naszego pobytu w Ražanac, choć krótki, był wypełniony prostymi, ale niezwykle cennymi chwilami. Rytuały, które stworzyliśmy, od porannych wypraw do piekarni po popołudniowe wycieczki, były dla nas źródłem ogromnej radości i satysfakcji. Te wspólne chwile w Chorwacji stały się dla nas nie tylko wakacyjnym wspomnieniem, ale także cenną lekcją o wartości rodzinnych chwil i prostych przyjemności życia.

Brak alimentów

Wakacje w Chorwacji były prawdziwą ucztą dla zmysłów, pełną słońca, śmiechu i niezapomnianych chwil. Jednak mimo radości płynącej z każdego dnia spędzonego na piaszczystych plażach i wśród malowniczych krajobrazów, od czasu do czasu cień smutku przysłaniał moje myśli. Było to uczucie, które towarzyszyło mi zwłaszcza, gdy przypomniałam sobie, że mimo zbliżającego się końca maja, wciąż nie otrzymałam przelewu z alimentami.

Po powrocie do domu, gdy emocje z wakacji zaczęły się stabilizować, zdecydowałam, że czas zająć się sprawami, które wymagały rozwiązania. Usiadłam przy biurku, otworzyłam laptopa i napisałam wiadomość do byłego męża. Miałam nadzieję, że tym razem uda mi się uzyskać konkretne informacje i rozwiązać problem, który już od dłuższego czasu pozostawał nierozwiązany.

W odpowiedzi na moją wiadomość otrzymałam długą, szczegółową relację o tym, co dzieje się w jego życiu zawodowym. Opisywał, jak intensywnie szuka inwestorów do nowych projektów, jakie ma plany i co robi, aby zapewnić regularne przelewy. Próbował mnie uspokoić, dzieląc się swoimi zawirowaniami biznesowymi, ale jedyne, co przyszło mi do głowy, to: „co mnie to interesuje?”.

Nasze drogi się rozeszły. Nie ma już nas jako pary. On ma swoje życie, a ja mam swoje. To, że opowiada mi o szczegółach swoich działań w firmie, w żaden sposób nie wpływa na moją sytuację. Właściwie było mi obojętne, czy jego inwestycje przyniosą zyski, czy nie. Ważny był tylko fakt, że jak dotąd nie przelewał alimentów, a jego działania najwidoczniej były bezskuteczne.

Z każdą kolejną linijką jego wiadomości czułam, jak narasta we mnie frustracja. To nie był czas na takie opowieści. Zamiast konkretnej informacji o tym, kiedy mogę spodziewać się pieniędzy, dostawałam za długą narrację, która miała mnie przekonać, że wszystko jest w porządku. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego czuł potrzebę dzielenia się ze mną swoimi problemami zawodowymi, gdyż nie miało to żadnego znaczenia dla mojej sytuacji.

Poczułam, że znowu robi to, co zawsze. Zamiast odpowiedzieć na proste pytanie dotyczące alimentów, zalewa mnie wiadomościami, które miały na celu wzbudzić moją listość. To jego sprawdzony schemat – każdorazowo, gdy próbuje uniknąć odpowiedzialności, wplata mnie w swoje problemy, aby odwrócić uwagę od swoich obowiązków.

Z każdą minutą czułam, że czara goryczy przelewa się coraz bardziej. Nie mogłam dłużej wytrzymać tej manipulacji i napisałam:

Przez ostatnie lata tak bardzo i tyle razy nadszarpnąłeś moje zaufanie, że teraz nie wierzę już w ani jedno twoje słowo. Znam cię na wylot w tych debilnych wymówkach, które powracają jak bumerang. To naprawdę żałosne. Oszukiwałeś mnie i nasze dzieci przez ostatnie lata, kiedy naszym kosztem prowadziłeś podwójne życie z kochanką.

Nie – nie zapomniałam tego i nigdy nie zapomnę.

Zgrywasz się na wielkiego kołcza i człowieka sukcesu, ale w rzeczywistości jesteś zwykłym oszustem, który dla własnych korzyści okradnie nawet swoje dzieci. Nie godzę się na to.

Na każdym kroku udowadniasz, że twoje słowa są nic nie warte. Pod koniec roku dostałeś kredyt zaufania, kiedy zgodziłam się na płacenie niższych alimentów. Obiecałeś, że wyrównasz to od lutego. Nie wydarzyło się nic.”

W odpowiedzi dostałam

“Rozumiem. Jak pisałem jestem obecnie w takie sytuacji, że nie jestem w stanie regulować alimentów w takiej wysokości, oczywiście jeśli nie jesteśmy w stanie się porozumieć to złożę wniosek do sądu o zmianę. Powody wyjaśniałem, nie będę się powtarzał. Robię co mogę żeby to zmienić. Przecież sam się zgodziłem na alimenty w takiej wysokości. Przepraszam Cię. Nie mam już na to siły więc jeśli możesz to kontaktuj się proszę przez prawnika albo kogoś kto nie będzie mnie obrażał.”

Kiedy przeczytałam jego odpowiedź, poczułam falę gniewu i rozczarowania, która zalała mnie niczym zimny prysznic. Jego zapewnienia, że „robi wszystko, co może, aby to zmienić,” były dla mnie tylko pustymi słowami, które nie zmieniały faktu, że alimenty nie były płacone. Czułam, jak frustracja narasta, ponieważ mimo obietnic i zapewnień, w rzeczywistości nie widziałam żadnych konkretnych działań ani poprawy sytuacji.

Jego wymówki o problemach finansowych, które słyszałam od roku, były już dla mnie znane. Czułam się, jakby każda jego wiadomość była tylko próbą odwrócenia uwagi od rzeczywistości – od niepłaconych alimentów, które były naszym prawem i potrzebą, a nie jakimś luksusem. Cała sytuacja wywołała we mnie uczucie bezsilności i złości, bo mimo licznych rozmów i prób rozwiązania problemu, utknęłam w tej samej frustracji, co zawsze.

Czułam się również zmęczona i rozczarowana jego nieudolnymi próbami usprawiedliwienia się. Czekałam na działanie, nie na wymówki. Jego obietnice, że „coś” zrobi, nie były już w stanie mnie uspokoić ani ukoić, bo od dłuższego czasu nie widziałam żadnych konkretnych efektów jego działań. Zamiast poczucia ulgi, jego słowa tylko potęgowały moje zniechęcenie i pogłębiały poczucie, że znowu muszę mierzyć się z jego nieodpowiedzialnością.

Grasują kuny

To był jeden z tych dni, kiedy wszystko szło nie tak. Pojechaliśmy razem z partnerem zawieźć syna na zajęcia z robotyki. W trakcie jazdy zauważyłam, że wskazówka temperatury na desce rozdzielczej zaczęła gwałtownie rosnąć. „Coś jest nie tak,” pomyślałam, ale miałam nadzieję, że może to chwilowa awaria. Niestety, im bliżej byliśmy celu, tym bardziej temperatura rosła, aż w końcu na desce rozdzielczej pojawił się alarm.

Kiedy zaparkowaliśmy samochód, powietrze było gorące i czuć było wyraźny zapach przegrzanego płynu chłodniczego. Mój partner, który zawsze trzymał rękę na pulsie, natychmiast podniósł maskę, aby sprawdzić, co się dzieje. Kiedy zobaczył wnętrze silnika, jego twarz spochmurniała.

– Coś jest nie tak – powiedział z niepokojem, kiedy dostrzegł kłęby pary wydobywające się z silnika.

Zaczęliśmy bacznie przyglądać się, co się dzieje. Opary pary były gęste, a silnik zaczynał wyglądać na poważnie przegrzany. Wokół wężyka od chłodnicy dostrzegliśmy spore ilości wyciekającego płynu.

Mój partner zaczął delikatnie dotykać węża, który prowadził do chłodnicy, ale natychmiast wycofał rękę z powodu gorąca. Jego spojrzenie skierowało się na wężyk, który był całkowicie oderwany. Otworzył pokrywę zbiornika płynu chłodniczego, ale zamiast płynu zobaczył jedynie kilka kropel.

– Wygląda na to, że kuna przegryzła wężyk od chłodnicy. – powiedział

Przypomniałam sobie, że kilka dni temu zauważyliśmy niewielkie ślady gryzoni w garażu, ale wtedy nie przywiązałam do tego większej wagi. Teraz te niewielkie oznaki okazały się mieć tragiczne konsekwencje.

Sytuacja była stresująca – musieliśmy czekać, aż silnik ostygnie, aby sprawdzić dokładnie, co się stało.

Mój partner znowu stanął na wysokości zadania, naprawił usterkę i mogliśmy wrócić do domu. Auto znów działało, ale cała sytuacja zostawiła we mnie spory ślad. Strach i frustracja z powodu tych ciągłych problemów sprawiły, że poczułam się, jakbym trafiła w sam środek jakiegoś przeklętego cyklu nieszczęść.

Za każdym razem, gdy pojawiało się nowe wyzwanie, zaczynałam myśleć, że nad nami wisi jakieś fatum. Może ktoś złośliwie rzucił na nas zły urok? No bo jak inaczej wytłumaczyć tę niekończącą się serię wpadek? Przecież w końcu musi się to skończyć, prawda? Zaczęłam nawet żartować, że powinniśmy wynająć jakiegoś egzorcystę albo przynajmniej kapłana, który odprawiłby nad nami jakieś rytuały!

Wróciliśmy do domu, gdzie w zasadzie wszystko wyglądało jak zwykle, ale w moim sercu pozostał cień niepokoju. Jednego byłam pewna – niezależnie od tego, jak wyboista ta droga była, nie zamierzałam dać się pokonać. Bo w końcu, nawet jeśli życie rzuca nam kłody pod nogi, zawsze można na nie spojrzeć z przymrużeniem oka i zaśmiać się w twarz przeciwnościom!

To niemoże być prawda

Przed nami były kolejne wakacje, tym razem krótki urlop nad Bałtykiem. Ja wyjechałam wcześniej z młodszym synem, a mój partner przyjechał kilka dni później z naszym starszym synem. Naszym celem było Karwieńskie Błoto Drugie – mała miejscowość nadmorska, która zapowiadała się jako idealne miejsce na relaks i wspólne chwile. Już pierwszego dnia poczuliśmy, że ten wyjazd będzie pełen uroku. Miejsce było ciche i malownicze, z niezatłoczonymi plażami, które były dla nas niczym wymarzone.

W ciągu dnia kąpaliśmy się w morzu i odpoczywaliśmy na plaży. Wieczorami, kiedy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, ruszaliśmy na rowerowe wycieczki. Miejscowość była pełna ścieżek rowerowych, które prowadziły nas przez malownicze tereny i wzdłuż wybrzeża. Czułam się wolna i szczęśliwa, gdy pedałowaliśmy razem, podziwiając zachody słońca i wdychając świeże, morski powietrze.

Każdy dzień był wypełniony radością i relaksem, a wspólne chwile były bezcenne. Czułam, że nasza rodzina naprawdę się zbliżyła, a każdy uśmiech dzieci sprawiał, że wszelkie troski znikały.

Niestety, po powrocie do domu czekała nas kolejna niespodzianka – tym razem w kuchni. Na ścianach zauważyliśmy niepokojące ślady, które okazały się być skutkiem przecieku zaworu i zalania.

To było niewiarygodne. Przez lata wszystko było w porządku, a teraz jedna awaria za drugą. Byłam załamana, szczególnie że były mąż wciąż nie regulował swoich zobowiązań, więc moje oszczędności szły na bieżące wydatki. Całe finansowanie spoczywało na mojej głowie, a koszt naprawy kuchni tylko pogłębił moje przygnębienie.

Ale to nie koniec serii niefortunnych zdarzeń.
Po przyjeździe znad morza, kiedy wyjeżdżałam z garażu, zachaczyłam samochodem o wystający krawężnik i urwałam tłumik.

– Nie no! Jestem przekonana, że ktoś rzucił na nas urok – wykrzyknęłam, patrząc na zniszczony tłumik i czując, jak frustracja wzbiera we mnie.

Mój partner roześmiał się, bo chyba nie było innego wyjścia.

– Musimy sobie jakieś talizmany załatwić, żeby w końcu pech się od nas odzczepił – powiedział z uśmiechem.

Pamiętam, jak moja babcia opowiadała mi o czerwonej wstążce jako talizmanie chroniącym przed złymi urokami. To była jedna z tych rodzinnych tradycji, które z pokolenia na pokolenie przechodziły w niezmienionej formie, choć dla młodszego pokolenia wydawały się nieco egzotyczne. Babcia zawsze miała swoje zdanie na temat magii i wierzeń, a czerwona wstążka była jednym z jej ulubionych środków ochronnych.

Według babci, czerwona wstążka miała moc odpychania złych wpływów i chronienia przed wszelkiego rodzaju pechem. W jej opowieściach czerwony kolor symbolizował siłę, odwagę i ochronę. Wstążkę należało nosić na nadgarstku, przy kluczach lub przypiąć ją w jakimś widocznym miejscu w domu. Wierzyła, że czerwony kolor działa jak tarcza, odbijając wszelkie negatywne energie i zapobiegając ich wpływowi na nasze życie.

W tej rodzinnej tradycji tkwiło coś magicznego. Czerwona wstążka była nie tylko dekoracją, ale także symbolem, który miał przynosić poczucie bezpieczeństwa i nadzieję. Gdy na przykład ktoś z rodziny miał trudności, babcia radziła, aby zrobić mały rytuał: wziąć czerwoną wstążkę, związać ją wokół nadgarstka lub przypiąć w domu, jednocześnie wypowiadając słowa ochrony i życzenia poprawy losu.

Oczywiście, dla niektórych to mogło być tylko symboliczne działanie, ale dla mnie, gdy rzeczy zaczęły się sypać, wzięłam pod uwagę babcine nauki. Może rzeczywiście warto spróbować? Co jeśli ta czerwona wstążka przyniesie nam trochę spokoju i ochrony? Jak mówiła babcia, czasem najprostsze rozwiązania mogą okazać się najskuteczniejsze.

Zatem postanowiłam spróbować i założyłam czerwoną bransoletkę z mojej kolecji. I wierzcie lub nie, ale od razu poczułam różnicę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *